Choć publiczność zna go głównie z ról poważnych i refleksyjnych, Jerzy Radziwiłowicz ma też drugą, bardziej osobistą stronę. W rozmowie ze Złotą Sceną opowiedział o swojej wieloletniej pasji do ogrodnictwa i tym co go pasjonuje prywatnie.
Jak zaczęła się ogrodowa pasja Jerzego Radziwiłowicza?
Jerzy Radziwiłowicz, znany z wielkich ról teatralnych i filmowych („Człowiek z marmuru”, „Człowiek z Żelaza”), na co dzień sprawia wrażenie człowieka skupionego, poważnego, niemal surowego. Ale w rozmowie ze Złotą Sceną uchyla rąbka prywatności i pokazuje zupełnie inną twarz – człowieka, który odnalazł głęboki spokój… w ogrodzie.
Zanim kupiliśmy dom z ogrodem w Krakowie, największy areał ziemi, z jakim miałem do czynienia, to była doniczka – mówi z uśmiechem Radziwiłowicz.
Zaskoczenie, że z ziarenka może wyrosnąć coś prawdziwego, stało się dla niego źródłem radości i, jak sam określa, „pasją poznawczą”. Aktor poczuł, że ma wpływ na to, co rośnie.
To mnie zaczęło interesować – że ja też mogę. I że coś z tego wyrasta. Że potrafię – wspomina.
Ogród jak salon – czyli jak umeblować przestrzeń zieleni
Dla Radziwiłowicza ogród to nie tylko ziemia i rośliny, ale przestrzeń równie ważna jak wnętrze domu.
Uważałem, że ogród to część domu. Tak jak się mebluje salon, tak trzeba umeblować ogród, żeby to jakoś wyglądało – tłumaczy.
Początkowo sam sadził rośliny, projektował przestrzeń, przycinał i pielęgnował każdy fragment zieleni. Praca w ogrodzie była dla niego także formą ucieczki od codziennego stresu.
Przez długi czas była to dla mnie obrona przed złością. To było niezwykle odprężające i bardzo przyjemne.
Radziwiłowicz nie ukrywa, że ogrodnictwo to także przeżycie zmysłowe. Szczególnie silne emocje budzi w nim wiosna.
Zaczyna się coś dziać. Ziemia pachnie. I ma się poczucie, że trzeba coś zrobić – opowiada.
Z rozbawieniem wspomina rozmowę z Janem Nowickim:
„Mówię mu: ‘Wiesz, jak przychodzi wiosna to czuje zew ziemi?’. A Janek na to: ‘Boryna miał to całe życie’ – śmieje się aktor.
Czy dalej aktor trudni się ogrodnictwem?
Aktor kiedyś zasadził świąteczne drzewko w doniczce, które po Bożym Narodzeniu trafiło do ogrodu.
To była czarna sosna. Posadziliśmy ją na wiosnę. I wie pani, ona rośnie! Teraz ma już chyba z półtora metra. I ja wiem, skąd się wzięła. To jest ogromna satysfakcja – mówi z dumą.
Dziś Jerzy Radziwiłowicz przyznaje, że coraz mniej pracuje w ogrodzie.
Praca w ogrodzie to wysiłek fizyczny. A jak człowiek starszy, to się już nie chce. Ale drobne rzeczy poprzycinać – to jeszcze lubię.
W Warszawie, gdzie mieszka obecnie, musiał zmierzyć się z mazowieckim piaskiem.
Tam był pusty ogród, piach. Trzeba było nawieźć ziemi, żeby coś rosło. To nie było łatwe – wspomina.
Mimo wszystko, nie wyklucza, że miłość do ogrodu jeszcze powróci.
Z pasjami bywa różnie. Raz są, raz ich nie ma. Myślę, że jeszcze wróci – mówi dla Złotej Sceny.