Sławomira Łozińska zagrała w legendarnych produkcjach. „Daleko od szosy”, „Alternatywy 4”, „Gwiazdy poranne”, „Granica”, to tylko kilka z pozycji, w których możemy ją oglądać. Mimo zawrotnej kariery musiała stawić czoła osobistej tragedii, jaką była śmierć jej 24-letniego syna.
Kariera Sławomiry Łozińskiej
Łozińska z aktorstwem związała się jeszcze w czasach, gdy studiowała. Była na jednym roku z Emilianem Kamińskim, Krystyną Jandą i Ewą Ziętek. Zaczynała od występów w Teatrze Narodowym od 1973 roku, ale ogólnopolską popularność przyniosła jej rola w serialu „Daleko od szosy”, w którym zagrała pierwszą miłość głównego bohatera, Bronkę.
Angaż w produkcji i dobre recenzje sprawiły, że Łozińska otrzymała nagrodę na Festiwalu Polskiej Twórczości Telewizyjnej w Olsztynie. Wraz z nią posypały się propozycje od największych reżyserów, co zaowocowało rolami w „Granicy”, „Alternatywach 4”, „Plebanii”, „W labiryncie” i „Gwiazdach porannych”.
Moja kariera na początku układała się jak marzenie – mówiła w „Polityce”.
Szczęśliwe pasmo przerwała śmierć syna, do której doszło w 2002 roku.
Na co zmarł syn Sławomiry Łozińskiej?
Sławomira Łozińska doczekała się dwóch synów. Tomasz, student medycyny, zmarł w wyniku błędu lekarskiego. Do szpitala trafił po tym, jak uległ niegroźnemu wypadkowi – w trakcie wysiadania z autobusu skręcił kostkę. Lekarze założyli mu gips. Zapomnieli o jednym. Czymś bardzo ważnym.
W trakcie leczenia Tomasz nie otrzymał zastrzyków przeciwzakrzepowych. W nocy, gdy spał, jeden ze skrzepów oderwał się i wywołał zator. Niedopatrzenie lekarzy okazało się śmiertelne w skutkach. Mężczyzna zmarł, mając zaledwie 24 lata.
Śmierć starszego syna spowodowała, że na długo zniknęła, przestała udzielać wywiadów. Gdy po długim czasie ktoś pytał ją o to zdarzenie, nie nazywała go wprost „śmiercią”. Używała zamienników.
To było niewyobrażalne. […] Myślałam, że tylko obłęd będzie moim życiem. Ale pamiętam moment, kiedy kilka dni po pogrzebie Tomka poczułam, że wstępuje we mnie jakaś zwierzęca siła, nieprawdopodobna moc. To był sygnał, że muszę trwać – mówiła na łamach „Rewii”.
Jak Sławomira Łozińska (nie) radziła sobie ze śmiercią syna?
Po tragedii Sławomira zaczęła sięgać po silne leki nasenne i uspokajające, które nazywane są potocznie „kilerami”. Gdy wydawało się, że wychodzi na prostą, zaczęła sięgać po coraz większe dawki alkoholu. Każdą wolną chwilę spędzała na cmentarzu. Z czasem zaczęła odwiedzać grób Tomasza rzadziej – „tylko” trzy razy w tygodniu.
Po ośmiu latach powie już tylko, że trzy razy w tygodniu chodziła na cmentarz. Znała każdą alejkę, wiedziała, ile kroków prowadzi od bramy do miejsca, gdzie jest Jego grób. A normalne życie? Nie potrafiła wymawiać imienia Tomka i już wie, że nie pojedzie w miejsca, które on kochał: do Australii, Chorwacji, Indii – czytamy na łamach „Vivy!”.
Pomocą okazała się praca. Gdy zmarł Tomek, pracowała w Teatrze Narodowym jako koordynator pracy artystycznej, była w radzie nadzorczej Polskiego Radia i organizowała jakiś konkurs. Niczego nie odpuściła. Po roku dostała propozycję wejścia do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.
Dziś otwarcie mówi, że marzy już tylko o spokoju:
O spokoju. Pamiętam, jak kiedyś ktoś mi powiedział: „Nie ma takiego stanu stabilizacji, który by nas zwolnił od lęków egzystencjalnych. Spokój to chwile nieuwagi Stwórcy”. Chciałabym tylko, żeby ta nieuwaga trwała jak najdłużej… – powiedziała w wywiadzie udzielonym magazynowi „Pani”.