Daniel Olbrychski nieraz ryzykował życie na planie filmowym. Podczas kręcenia „Popiołów” pod nim i koniem załamał się lód na Pilicy. W „Potopie” wpadł z koniem do głębokiej wody, mając na sobie ciężką kolczugę. Aktor nie miał dublerów – wszystko robił sam.
Przygoda z jeździectwem zaczęła się od planu filmowego
„Pani do konia byłem i jestem stworzony” – to zdanie wypowiedziane przez postać Rafała Olbromskiego w filmie „Popioły” Andrzeja Wajdy miało ogromne konsekwencje dla młodego wówczas aktora. Wajda zapytał Daniela Olbrychskiego, czy naprawdę potrafi jeździć konno. Ten odpowiedział, że tylko trochę…
Trening z piekła rodem
Produkcja wysłała Olbrychskiego do najlepszego trenera – Wiktora Oręckiego. Plan był ambitny: aktor miał wyglądać na ekranie jak bohater westernu. Trening był niezwykle wymagający: codziennie rano w stajni Legii na Kozielskiej, jazda bez strzemion, otarte uda, rany. Gdy Olbrychski poskarżył się trenerowi, usłyszał tylko:
Niedobrze, rana nie powinna być tu, tylko tu. Za bardzo palce od konia odstawiasz (…) Potwornie surowy trening i szkoła nauczyła mnie tak jeździć, że potem wyglądałem na ekranie jak zrośnięty z koniem – wspominał aktor.
Wypadek na Pilicy. Koń i aktor wpadli pod lód
Podczas kręcenia „Popiołów” doszło do pierwszego poważnego wypadku. Scena była kręcona zimą, na zamarzniętej rzece Pilicy. Olbrychski jechał na klaczy o imieniu Baśka, która „grała” konia jego filmowej postaci, Rafała. W pewnym momencie lód załamał się pod zwierzęciem.
Rozbił kopytami lód i szedł pod wodę razem ze mną – relacjonował aktor.
Na szczęście koń trafił nogami na grunt i udało się go uratować. Olbrychski, przemoczony i wychłodzony, dostał „ćwiartkę wódki”, żeby się nie przeziębić.
To była głupota jeźdźca. Gdybym miał wtedy doświadczenie, powiedziałbym Wajdzie: Andrzeju, człowiek przejdzie po lodzie, ale koń go rozbije. Nie każ mi wjeżdżać na lód na koniu.
Drugi wypadek. Z ciężką kolczugą poszedł na dno
Jeszcze groźniejszy wypadek wydarzył się podczas pracy nad „Potopem”. Olbrychski pokazywał Jerzemu Hoffmanowi miejsce do sceny pojedynku z Bogusławem Radziwiłłem. Rzeka wyglądała na płytką. Aktor miał na sobie kolczugę ważącą około 15 kilogramów.
Okazało się, że był tam głęboki fragment. Poszliśmy pod wodę, koń i ja. A ja miałem na sobie żelazo. To mogło się źle skończyć. Ale żyjemy – i koń, i ja – i filmy powstały.
Mimo tych traumatycznych doświadczeń, Olbrychski nigdy nie korzystał z pomocy kaskaderów. Wszystkie sceny jeździeckie grał sam, co dziś wydaje się wręcz niewiarygodne.