Jerzy Radziwiłowicz w rozmowie ze Złotą Sceną zdradził, co naprawdę myśli o pytaniach dotyczących jego nazwiska. Czy ma coś wspólnego z rodem Radziwiłłów? Co go bawi, a co irytuje w błędnej pisowni? Aktor podzielił się też zabawną anegdotą z przejścia granicznego i refleksją o litewskich korzeniach.
Litwa i… pomyłki z „drugim eł”
Choć nazwisko Jerzego Radziwiłowicza często przywodzi na myśl potężny ród Radziwiłłów, sam aktor mówi wprost: „Prawdopodobnie nie”. Zastrzega jednak, że nie zna nikogo w Polsce o takim samym nazwisku. Aktor opowiedział także anegdotę związaną z Polakami z Litwy, których spotkał w Warszawie. Kiedy wspomniał im o rzadkości swojego nazwiska w Polsce, usłyszał: „Przyjedź pan do nas, tam jest tego pełno”. – „To nazwisko litewskie” – potwierdził aktor. Jak sam przyznaje, wielu ludzi dorzuca mu „to drugie eł”, którego w jego nazwisku nie ma:
To jest bardzo przyjemne, że mnie uszlachetniają. Gorzej jest, kiedy to robią w adresie mailowym, dlatego że nie dochodzi mail – mówi z przekąsem. – To jest kara za butę, za pychę, za to, że mnie cieszy to, że mi dorzucają to drugie eł”
„Idźcie!” – czyli celnik i nazwiska
Jerzy Radziwiłowicz podzielił się w rozmowie z Anną Jurksztowicz, także zabwną anegdotą z przejścia granicznego na Łysej Polanie. Wracając z podróży autostopem po krajach bloku wschodniego, spotkał elokwentnego celnika, który długo rozwodził się nad „pięknem i szlachetnością” jego nazwiska.
Oddał mi paszport, wziął paszport kolegi, po czym zamilkł. Popatrzył na nas i mówi: 'Idźcie!’. Mój kolega nazywał się Sławek Jagiełło, przed dwa eł – wspomina aktor z uśmiechem.
Jerzy Radziwiłowicz, czyli „Człowiek z marmuru”
Jerzy Radziwiłowicz urodził się 8 września 1950 roku w Warszawie, a już w 1972 roku ukończył warszawską PWST. Zaledwie chwilę później związał się ze Starym Teatrem w Krakowie – legendarną sceną, która w tamtym czasie była kuźnią najważniejszych teatralnych nazwisk. Zadebiutował rolą Zagorskiego w „Bolszewikach” Michaiła Szatrowa. To tam współpracował z Kazimierzem Swinarskim – reżyserem, który obsadził go m.in. w roli Tomasza Zana w „Dziadach” Mickiewicza. W teatrze czuł się jak ryba w wodzie, co potwierdza także jego kariera akademicka – w latach 1981–84 pełnił funkcję prorektora krakowskiej PWST.
Rozpoznawalność przyszła z chwilą, gdy spotkał na swojej drodze Andrzeja Wajdę. Rolą Mateusza Birkuta w „Człowieku z marmuru” (1976) oraz Maćka Tomczyka w „Człowieku z żelaza” (1981) zapisał się na stałe w historii polskiego kina. Filmy te otworzyły mu także drzwi do kariery we Francji. Aktor występuje aktualnie w Teatrze Narodowym.