Halina Frąckowiak niedawno obchodziła 60-lecie kariery scenicznej i z tej okazji chętnie wróciła pamięcią do czasów bigbitu, niezależności artystycznej i festiwalowych występów. W rozmowie z Anną Jurksztowicz przyznaje, że dziś młodym artystom jest znacznie trudniej – zamiast wolności twórczej muszą walczyć o widoczność w sieci i podporządkować się algorytmom.
„Nam nikt nie mówił, co mamy śpiewać”
Halina Frąckowiak zaczynała karierę w złotej erze polskiego bigbitu, kiedy artystom wolno było więcej – zwłaszcza pod względem artystycznym. W rozmowie z okazji 60-lecia pracy scenicznej przypomina, że kiedyś to kompozytorzy proponowali artystom piosenki „w prezencie”, bez umów, kontraktów i marketingowych strategii.
Wtedy nie płaciło się za piosenki. Kompozytor proponował, artysta śpiewał. I nikt mi nie mówił, że czegoś nie mogę. Kiedyś liczyła się jakość i wyraz artystyczny, a nie wstrzelanie się w szablon – wspomina artystka.
Algorytmy zamiast emocji?
Frąckowiak zauważa, że obecnie artyści muszą dostosowywać się nie tylko do mody, ale także do wymogów cyfrowych algorytmów.
To mnie przeraża. My miałyśmy wybór artystyczny. Dzisiejszy mainstream musi dopasować się do tego, co modne, do algorytmów. To jeszcze gorzej, bo ta stylistyka jest nieokreślona. Jak to w ogóle działa? – mówi szczerze piosenkarka.
Artystka jest rozczarowana tym, jak zmienił się rynek muzyczny – z miejsca pełnego pasji i emocji w przestrzeń analizowaną przez cyfrowe systemy. Choć realia się zmieniły, Halina Frąckowiak niezmiennie podkreśla swoją wierność artystycznym zasadom.
W dalszym ciągu jestem sobą i nie dam się wstrzelić w żaden szablon – podkreśla.