Zbigniew Buczkowski marzył, że zostanie lotnikiem i pójdzie w ślady ojca. Wybrał jednak zawód, w którym mógł być każdym.
Zbigniew Buczkowski wspominał, że śniły mu się samoloty jak był dzieckiem. Chciał zostać lotnikiem, jak ojciec, który zginął w katastrofie lotniczej, gdy jego synek miał osiem miesięcy. Buczkowski mieszkał całe dzieciństwo przy ulicy Chełmskiej w Warszawie naprzeciwko wytwórni filmowej. Może to spowodowało, że w późniejszym czasie wybrał właśnie aktorstwo.
W jego kamienicy tylko dwie rodziny miały telewizor. W tym czasie sąsiedzi schodzili się do nich, aby oglądać programy na srebrnym ekranie. Większość oglądanych produkcji była nagrywana właśnie po drugiej stronie ulicy. Świat filmu znał od dziecka, bo często statystował na planie. Zarabiał pieniądze i mógł sobie za to kupić łakocie, ale też oddawał część mamie.
Lubiłem wygłupiać się przed kamerą, gdy byłem dzieciakiem, ale nie myślałem o poważnym aktorstwie – mówił.
Musiał zaśpiewać
W wieku 19 lat został wybrany spośród wielu kandydatów do jednej z ról w filmie „Dziewczyny do wzięcia”. Musiał zaśpiewać piosenkę „Pieski małe dwa si bon, si bon”. Okazało się, że wyszło mu to rewelacyjnie i reżyser Janusz Kondratiuk zdecydował się go zangażować.
Po tej produkcji dostał następne propozycje i podjął decyzję, żeby zdawać do Szkoły Filmowej w Łodzi. Nie dostał się, a przez te pięć lat zagrał w kilkudziesięciu filmach. W tamtych czasach, żeby zarabiać tak jak koledzy-aktorzy musiał mieć dyplom. Wtedy aktor bez papierka dostawał najniższą stawkę. Niezależnie od liczby zagranych ról. Jan Himilsbach, aktor, który też był bez egzaminu zaciągnął Zbyszka do Ministerstwa Kultury i Sztuki i wyjaśnił: „Przyprowadziłem tego miglanca, bo on musi dostać dyplom i więcej zarabiać. Ja już nie muszę, ale on tak, bo ma żonę i dzieci”.
Przyprowadziłem tego miglanca
Namówiłem i Jasia na egzamin i poszliśmy. Wszystko okazało się formalnością. Trudno, aby aktorzy z takim stażem jak my klepali wiersz i prozę przed komisją. Ja miałem wtedy na koncie 100 filmów. Oczywiście otrzymaliśmy dyplomy – miło wspomina aktor.
Zbigniewowi Buczkowskiemu w czasie kariery zależało na pieniądzach, ale też na tym, żeby się opatrzeć widzom. Grał sprytnych facetów, łobuziaków, cwaniaczków. Nie walczył z tym swoim wizerunkiem. Doskonale się czuł właśnie w takich rolach. Najpopularniejszy jego bohater to Henio Lermaszewski z serialu „Dom”. Przez dwadzieścia pięć lat był na naszych ekranach i zabawiał was jako warszawski krętacz.
Był nieśmiałym romantykiem
W życiu prywatnym przyznawał, że niewiele ma wspólnego z filmowym wizerunkiem. Jest nieśmiałym romantykiem, a kiedy był młody pisał wiersze. Do małżeństwa dorósł przed trzydziestką.
Przyjaciółka mamy mówiła o swojej kuzynce, Joli. Chcieli nas poznać. Takie swaty wydawały mi się śmieszne i niemodne. W końcu dałem się namówić i spotkaliśmy się w towarzystwie dwóch starszych pań – opowiadał.
Dziewczyna mu się bardzo spodobała i po roku się oświadczył.
Muszę przyznać, że długo zwlekałem z ożenkiem, ale opłaciło się – mówił aktor – Nie chciałam wiązać się z aktorką, bo marzył mi się prawdziwy dom. Z obiadami i dziećmi. Warto było poczekać.
Mają dwójkę już dorosłych dzieci Hanię i Michała. Mieszkają pod Warszawą i pan Zbyszek jest cały czas aktywny w zawodzie. Obecnie możemy go oglądać w serialu „Lombard. Życie pod zastaw”.
Opracowano na podstawie tygodnika Poznaniak