Pogryzły go pijawki, ale dzielnie nagrał najpiękniejszą scenę z filmu „Noce i dnie”, która przeszła do historii polskiego kina.
Scenę zrywania nenufar z „Nocy i dni” Jerzy Antczak miał w swojej wyobraźni z dzieciństwa, ze wspomnień z Wołynia i Podola, gdzie te kwiaty były ozdobą wielkich rozlewisk błotnych.
Od roku szukali lilii wodnych
Reżyser wiedział, jak to nakręcić i potrzebował tylko lilii wodnych, których nie mógł znaleźć już od roku. W czerwcu 1974 był ostatni momentem, żeby zrobić. W lipcu kończyli plan zdjęciowy. Antczak powoli tracił nadzieję. W czerwcowe popołudnie wracał ze zdjęć ze swoim kierowcą. W drodze do miejsca zamieszkania, gdzieś w połowie drogi, odwrócił głowę w stronę wzgórza pokrytego zagajnikiem. Wzbudziło to jego zainteresowanie i prosił swojego towarzysza, żeby tam skręcił.
– Zjechaliśmy polną drogą wprost na olbrzymi staw pokryty nieopisaną ilością nenufar w pełnym rozkwicie. W pierwszej chwili myślałem, że zwariowałem. Nie jestem w stanie opisać moich uczuć. Gdybym wygrał milion na loterii szczęście moje nie byłoby większe.
Gdy wrócił do ekipy i poinformował ich o swoim odkryciu wszyscy byli żywo poruszeni. Jednak niedługo, bo miejscowa kobieta poinformowała ich, że kwiaty będą kwitły dzień, najwyżej dwa.
– Nogi mi się ugięły. (…) Błagam, aby na następny dzień ściągnąć mi Julka Komasę, Elżunię Starostecką, Jankę Traczykówną, Beatę Tyszkiewicz oraz Karola Strasburgera.
W gumowcach po nenufary
Główni odtwórcy: Jadwiga Barańska i Jerzy Bińczycki byli na miejscu. Ekipa produkcyjna miała tylko dwanaście godzin, żeby resztę tutaj przywieźć. Następnego dnia rano przyjechali wszyscy w komplecie plus dwadzieścia osób, które miały uzupełniać grupę. Jerzy Antczak odetchnął z ulgą i przystąpiono do kręcenia zdjęć. Karol Strasburger wszedł do stawu i zaczął zrywać nenufary, ale nagle wyskoczył jak oparzony. Okazało się, że pijawki dostały się pod jego bieliznę. Potem załatwiono od straży pożarnej wysokie gumowce sięgające do bioder.
Kiedy Jerzy Antczak zaproponował Karolowi Strasburgerowi zagranie roli Tolibowskiego aktor nie był entuzjastycznie do tego nastawiony.
– To była reakcja młodego człowieka, który marzy, żeby dostać dużą, ambitną rolę. Przeczytałem olbrzymi scenariusz i mówię sobie to epizodyczna postać, która tam się przewija od czasu do czasu. Tutaj właśnie pojawił się element zaufania do reżysera. Do jego pozycji, mądrości i doświadczenia. To wyjątkowy człowiek, który zrobił tak wiele w swojej branży. Wiedzieliśmy z kim mamy do czynienia. Jego emocje, żarliwość, z jaką realizował ten film. Jerzy Antczak miał wszystko przemyślane, żył tym projektem. Jak on mi zaczął opowiadać, kim będę, jaką mam rolę. Wtedy pomyślałem, jak mogłem kręcić nosem? Wyznał tylko: „zostaw to mnie, a ty rób, co należy do ciebie”.
Kostiumolożki przygotowały dla niego pięć białych garniturów, które wyrzucano po każdym ujęciu. Karol Strasburger ubrany w gumowce wchodził do stawu, zrywał kwiaty i wracał, aż była pewność dobrze nakręconej sceny.
Najważniejsza scena w „Nocach i dniach”
– To był wyczyn, żeby do jednego ujęcia, które trwa kilka minut na ekranie zebrać wszystkich aktorów i statystów. Mogło wziąć udział w tym przedsięwzięciu około 50 osób, które trzeba było ubrać, umalować, uczesać. No i zapłacić wszystkim dla jednego efektu, ale potem się okazało jak ważnego w tym filmie, ale i w całej polskie kinematografii – stwierdza Karol Strasburger.
.