Marek Siudym, znany aktor filmowy i teatralny, w młodości marzył nie o scenie, lecz o sztalugach. Chciał studiować na Akademii Sztuk Pięknych, a jego rysunki zrobiły wrażenie na komisji. Wszystko jednak przekreśliła… oblana matura. Aktor opowiedział o tej mało znanej historii ze swojego życia w rozmowie z Złotą Sceną.
Marzenia o Akademii Sztuk Pięknych
Zanim Siudym został aktorem, miał zupełnie inny plan na życie. Marzył, by zostać artystą-plastykiem i związać swoją przyszłość z Akademią Sztuk Pięknych.
Miałem się uczyć, ale się nie otarłem [o ASP], bo myślałem, że tam będę zdawał, ponieważ to, co dostałem w prezencie od losu, to umiejętność rysowania – wspomina dziś.
Przygotował pokaźne portfolio i zgłosił się na egzaminy wstępne.
Dałem tam tych prac może z 14, bo trzeba było zgłosić, ale nawet żadnego oleju – nic. Ołówek, tempera, akwarela, plakatówka – wylicza.
Złożone przez niego prace zostały natychmiast ocenione przez komisję egzaminacyjną. Ich jakość była na tyle wysoka, że mimo braku formalnych kwalifikacji, zaproponowano mu możliwość zdawania pod specjalnym warunkiem.
Oni przy mnie obejrzeli te prace i powiedzieli mi: „Tak, możesz zdawać bez matury, jak zdasz naprawdę dobrze, to we wrześniu po poprawce przyniesiesz maturę” – opowiada.
Matura, której zabrakło
Ten plan miał jednak zasadniczy problem: Siudym nie zdał matury. Młodzieńczy bunt i beztroska wzięły górę nad obowiązkami szkolnymi.
Miałem przyjść na egzamin, ale tak się dobrze bawiłem w 11 klasie, że uwaliłem maturę. W związku z tym poszedłem, żeby odebrać te prace i powiedzieć, że sorry, ale nie mogę zdawać, bo nie mam tego – mówi z typowym dla siebie humorem.
Choć poprawił maturę we wrześniu, jego wynik nie był na tyle dobry, by sprostać wymaganiom uczelni.
Tam też ogromna konkurencja, także pożegnałem się z tą szkołą. Ale to chyba dobrze. Jestem człowiekiem zbyt dynamicznym. Ja bym zwariował, siedząc w pracowni – dodaje.
Miłość Siudyma do literatury
Choć nie został plastykiem, od młodych lat miał silną więź z literaturą. Czytał wszystko, co było dostępne w latach 50. i 60. – od klasyków po współczesność.
To było wszystko, co trzeba było w lekturach czytać. To był i Sienkiewicz, i Kraszewski, i wszystko to, co tu było dostępne – i Żukrowski, i tak dalej – wspomina.
Prawdziwe literackie odkrycia przyszły jednak dopiero w wojsku. Wtedy zakochał się w literaturze światowej dzięki popularnej serii wydawniczej.
Wychodziła wtedy seria Kolibra. To były malutkie książeczki fantastyczne. Tam były perły literatury światowej. A taka książeczka mieściła się w kieszeń munduru idealnie. Więc ja wtedy, i kosztowała mniej niż paczka papierosów, ja wtedy się zorientowałem, jak dużo jeszcze miałem do nadrobienia – opowiada.
Największą jego literacką miłością stał się realizm magiczny i twórczość pisarzy latynoamerykańskich.
Do tej pory to jest moja miłość – Cortázar, Sábato, Borges, Josa, Meksykanie, Fuentes, Kolumbijczyk wielki Márquez. To jest dla mnie coś, co jest bardzo ważne – mówi z entuzjazmem.
Jak Marek Siudym trafił do teatru?
Siudym nie od razu marzył o występowaniu na scenie. Początkowo teatr fascynował go zupełnie z innej strony – jako przestrzeń wizualna, miejsce, gdzie można tworzyć scenografie.
Mnie teatr interesował właśnie od strony plastycznej – od scenografii, od tego, że mając te możliwości, tam bym się gdzieś znalazł i to mnie tylko interesowało. Natomiast nie występowanie – tłumaczy.
Dziś znamy Marka Siudyma jako serialowego Henryka, Edwarda, Anatola czy Zygmunta. kto by pomyślał, że tak potoczą się losy gwiazdora?