W szkole teatralnej miał niesamowite powodzenie wśród kobiet. Był nieziemsko przystojny i nazywano go amantem PRL-u. Po „Trędowatej” kochały go wszystkie Polki.
Najlepiej pamiętamy go z „Trędowatej” (1976 rok) Jerzego Hoffmana, gdzie zagrał ordynata Waldemara Michorowskiego. Przystojny arystokrata, który zakochał się w pięknej, ale biednej nauczycielce (Elżbieta Starostecka w tej roli), a scena ich wspólnego walca przeszła do historii polskiej kinematografii.
Książę Radziwiłł w „Potopie”
Wcześniej wcielił się w postać księcia Radziwiłła w „Potopie, gdzie był cynicznym człowiekiem, owładniętym pychą, ale również ucieleśnieniem męskiej urody. Doskonale jeździł konno i to był jeden z atutów, dlaczego dostał tę rolę. Po premierze tego filmu opowiadał:
– Lubiłem podróżować i prowadzić samochód. Kiedy miałem trochę czasu siadałem do mojej starej syreny i jechałem za miasto albo na trasę Łazienkowską, Wisłostradę. Nie spieszyłem się i patrzyłem, jak jest ładnie i tak odpoczywałem. Bardzo lubiłem pływać i nie wyobrażałem sobie wakacji bez krótkiego pobytu nad morzem. Wszędzie jeździłbym konno, ale miałem na to za mało czasu. Najbardziej dokuczał mi brak mieszkania – wypowiadał się na łamach „Filmu” z 1974 roku.
Potem wystąpił w serialu „Życie na gorąco” (1978), a przez lata śledziliśmy jego bohatera, senatora Jerzego Kowalskiego w serialu „Złotopolscy”.
Amant z „Trędowatej”
– Ten film mógłby w ogóle nie powstać. Uważam, że miłość powieści Heleny Mniszkówny jest kiczowata. Ja jednak wierzyłem, że spodoba się widzom. Na szczęście miałem rację. Do głowy mi jednak nie przyszło, że i mnie może przydarzyć się równie romantyczna historia – opowiadał Leszek Teleszyński w Tele Tygodniu w 2005 roku.
Miłość przyszła po latach
– Zobaczyłem ją po raz pierwszy 20 lat temu (połowa lat 80-tych). Coś wtedy między nami zaiskrzyło. Zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie, że powiedziałem głośno mimo obecności wielu znajomych: „Z tą dziewczyną się ożenię”. Wokół zapanowała cisza, a Jola tylko się uśmiechnęła.
Los sprawił jednak, że ich drogi się rozeszły. Oboje byli wówczas związani z innymi partnerami. Drugi raz spotkali się dopiero po 10 latach.
– Przyjaciele zaprosili mnie na przyjęcie i tam zobaczyłam ją ponownie. Zaiskrzyło jeszcze mocniej. Postanowiliśmy tym razem nie zmarnować szansy na szczęście. Zaczęliśmy się spotykać i po roku wzięliśmy ślub – mówił Leszek Teleszyński podczas wywiadu ponad 20 lat temu. – Myślę, że byliśmy sobie przeznaczeni. Kto by jednak przypuszczał, że moje słowa sprawdzą się dopiero po 11 latach. Na szczęście na prawdziwą miłość nigdy nie jest za późno.
Zamieszkali razem z córką Joli, Agnieszką. Leszek Teleszyński starał się najczęściej widywać ze swoją córką z pierwszego małżeństwa, Karoliną, która mieszkała z matką. Był pewien, że z Jolą chciałby spędzić resztę życia. Zawsze pięknie wygląda, jest opiekuńcza i pełna energii. To psycholog z wykształcenia i bardzo wnikliwy obserwator. Jej trafne uwagi pomagały mu w życiu.
Natura romantyka
Leszek Teleszyński jest romantykiem. Wspominał jak uwielbiał robić żonie niespodzianki.
– Kupuję jej kwiaty i jestem tradycjonalistą, dlatego najczęściej są to róże, ale czasami również frezje i tulipany. Kiedy przynoszę bukiet do domu wzrusza mnie, gdy żona za każdym razem mówi, że właśnie o takich kwiatach marzyła. Lubię też dawać jej dobre perfumy. Takie miłe drobiazgi, ciepłe słowa, uśmiech są dla nas obojga niezwykle ważne.
Oboje kochają teatr i Jolanta była na każdej jego premierze. Początkowo chodziła na spektakle po trzy razy. Nie śledziła akcji, tylko denerwowała się, czy wszystko jemu dobrze pójdzie. Lubili uczęszczać do innych teatrów i pooglądać kolegów z pracy. Aktor przyznał się, że odpoczywa słuchając muzyki klasycznej. Nie starał się za wszelką cenę zachować młodego wyglądu.
– Najważniejsze, aby dobrze czuć się z samym sobą – wyjawił wiele lat temu.
Teraz odciął się od życia publicznego, nie gra w tetrze czy filmach. Czas spędza w swoim rodzinnym domu.