Jerzy Hoffman uważał, że „Potop” był najlepszą częścią książki, ale zaczął od Wołodyjowskiego. Dopiero po nim powiedział, że chciałby nakręcić drugą część trylogii Henryka Sienkiewicza.
W lipcu 1969 roku rozpoczęto prace nad scenariuszem, a w grudniu był już gotowy. Reżyser ekipę miał sprawdzoną, bo zrobili z nim właśnie wspomnianego „Pana Wołodyjowskiego”.
Praca nad filmem-gigantem odbywała się w innych warunkach, niż nad filmem kameralnym. Istniała pewna suma pieniędzy przeznaczona na premie dla pracowników. Jednak ludzi było znacznie więcej, więc współpraca z gigantem się nie opłacała. Przyszli do niego ludzie, którzy pasjonowali się historią i Sienkiewiczem oraz młodzi, którzy w tej produkcji wiedzieli swoją wielką szansę na rozwój. Po selekcji część personelu zrezygnowała sama, a innych zwolnił reżyser. Ci, którzy pozostali stali się kadrą wytrawnych specjalistów potrafiących rozwiązywać najtrudniejsze problemy.
W grudniu 1971 roku ustalono termin rozpoczęcia zdjęć. Reżyser bał się, że „Potop” zablokuje wszystkie moce produkcyjne, bazę techniczną, bo przecież były też inne zaplanowane filmy.
– Postanowiliśmy nakręcić obszerne partie filmu w ZSRR. Obiecano nam świetnie wyszkolony pułk kawalerii „ Mosfilmu” – oddział wojska, który zdobył doświadczenia filmowe m.in. podczas realizacji „Wojny i pokoju” oraz „Waterloo”. W okolicach Mińska zbudowaliśmy Wodokty, Wolmontowicze i Lubicz; z kolei pod Kijowem, na odnogach Dniepru, zlokalizowaliśmy szereg scen bitewnych – opowiada Jerzy Hoffman w wywiadzie dla „Filmu” (nr 47, 23.12.1973 rok)
Brakowało tylko śniegu
Reżyser marzył o bezkresnych krajobrazach śnieżnych, a tego na Białorusi i na Ukrainie nigdy nie brakowało.
– Podczas pierwszej zimy mieliśmy kręcić oblężenie Częstochowy, a tutaj brak śniegu. W lutym byliśmy pod Mińskiem, a tu się rozpoczęła odwilż i znowu brak śniegu. Każdy dzień to straty dziesiątki tysięcy złotych. Kilkudziesięcioosobowa grupa skazana była na bezczynność z dala od kraju. W marcu nadszedł wielki śnieg, temperatura spadła poniżej 30°. Trwało to kilka dni, ale wystarczyło, żeby nakręcić najważniejsze sceny: przyjazd Kmicica i kompanionów oraz pożar Wolmontowicz. Dużą część musieliśmy zostawić na następną zimę – wspomina Hoffman.
Potrzebny był szeroki obiektyw, którym kręciliśmy „Pana Wołodyjowskiego”. Zdecydowano się na obiektywy Panavision. Oni jednak nie sprzedali, tylko wypożyczali w dewizach. Ekipa produkująca film mogła sobie pozwolić na dwa takie obiektywy, a przydałoby się i cztery.
Ofiarą był jeden koń
Wiele scen kręcili na Wawelu, gdzie dyrektor muzeum był bardzo pomocny i skłonny do wielu ustępstw. Filmowano również pod Lwowem na tle zamku w Olesku i w Podhorcach. No Jasnej Górze nagrywali sceny w starym refektarzu klasztoru – pomieszczeniu niemalże z tamtej epoki. Wielu artystów i rzemieślników przygotowało rekwizyty, wojsko zaprojektowało i wyprodukowało wiele sztuk broni palnej z XVII w. Ludzie okazywali sympatię i swoje zaangażowanie, gdy się dowiadywali, że Jerzy Hoffman kręci „Potop”.
– Filmowaliśmy również sceny niebezpieczne. Ofiarą tych karkołomnych epizodów był tylko jeden koń. Nikt z aktorów-kaskaderów czy statystów nie został nawet skaleczony – wyjaśnia reżyser.
Załamania psychiczne na planie
Realizacja takiego filmu wymagała niesłychanej odporności psychicznej. Reżyser podczas ekranizacji żył w ciągłym napięciu. Musiał być nie tylko artystą, ale i organizatorem. Jeśli zdjęcia trwałyby trzy-cztery miesiące to organizm ludzki był w stanie to zaakceptować, ale w przypadku giganta „Potopu” wyniosło to półtora roku. Dochodziło do załamań i kryzysów na planie filmowym. Jednak udało się wszystko skończyć i premiera odbyła się 2 września 1974 roku. Film był nominowany do Oscara w kategorii filmów nieanglojęzycznych.
37 milionów widzów
Podsumowując zdjęcia trwały 535 dni, uszyto 23 tysiące kostiumów. W produkcji wzięło udział 400 aktorów i kilka tysięcy statystów. Budżet wynosił 118 milionów złotych. Armaty na potrzeby filmu wykonały Zakłady Mechaniczne „Zamech” w Elblągu. Przewiezienie ich na plan filmowy na Białoruś wymagało 37 wagonów towarowych. Film obejrzało 37 000 000 i był trzecim najchętniej oglądanym filmem w latach 70-tych . „Krzyżacy” uplasowali się na pierwszym miejscu, a na drugim „W pustyni i w puszczy”.