Popularna dziennikarka rzuciła się w wir podróży! Tym razem wyjechała do Peru. Zamiast przyjemnych wakacji, Rusin przeżyła dramatyczne chwile. Co się stało?
W 2020 roku Kinga Rusin, znana polska dziennikarka, zdecydowała się zakończyć karierę telewizyjną, aby poświęcić się podróżom po świecie w towarzystwie swojego partnera, Marka Kujawy. Para regularnie dzieli się swoimi przygodami na mediach społecznościowych. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy odwiedzili między innymi Kolumbię, Włochy, Paryż oraz Karaiby.
Przeceniła swoje siły
Kilka dni temu Rusin dotarła na wysokość 4910 m n.p.m. w rejonie przełęczy wulkanów w Peru. Okazało się, że ta wyprawa była ponad siły prezenterki…
– Tak mi się spodobały widoki wulkanów, że spędziłam tam zdecydowanie za dużo czasu i … pojawiły się niestety symptomy choroby wysokościowej. Czułam jakby zaciskała się na mojej głowie obręcz, ból stał się nie do zniesienia, w nogach i rękach pojawiło się mrowienie. Ból nie chciał przejść nawet, kiedy żułam liście koki – pisała na swoim Instagramie.
“Odleciałam, zapadłam w sen”
Na swoim Instagramie opisała jak przygotowywali się do wędrówki. Okazało się, że wszelkie starania poszły na nic. Dziennikarka przez wysokość straciła przytomność!
– Przygotowaliśmy się wcześniej na chorobę wysokościową. Na dwa dni przed wyprawą zaczęliśmy brać diuramid na obniżenie ciśnienia wewnątrzczaszkowego. Kupiliśmy też lokalne ziołowe leki, tlen w spray’u i cały ogromny worek liści koki, które Indianie żują tu non stop. Nic nie pomogło. Kiedy zjechaliśmy z przełęczy na ok. 4000 m n.p.m. jakby mi odcięło prąd – odleciałam, zapadłam w sen.
Wszystko dobrze się skończyło
Na szczęście, lokalni przewodnicy udzielili jej pomocy, dzięki czemu poczuła się lepiej. Pomimo trudnych chwil, Rusin nie żałuje swojej wyprawy do Peru i rozważa nawet przedłużenie pobytu. Podkreśliła, że krajobrazy tego kraju wynagrodziły jej wszelkie trudności.
– Daliśmy radę dojechać wieczorem do naszego hotelu, gdzie zajęli się mną miejscowi przewodnicy: nogi w górę, głowa w dół, oddychanie przeponą, oddechy długie jak w czasie medytacji, herbata z munii (taka górska bardzo intensywna dzika mięta) i … hit, lokalna metoda – spirytus salicylowy rozcieramy w dłoniach, przybliżamy twarz i mocno wciągamy powietrze, aż do zakrztuszenia. Brzmi dziwnie, ale najważniejsze że działa!