Noce i dnie” był trzecim filmem, który w latach 70 został nominowany do Oscara w kategorii Najlepszy film nieanglojęzyczny. Jerzy Antczak, Jadwiga Barańska i Jerzy Bińczycki jechali do Hollywood pełni nadziei.
Reżyser dowiedział się o nominacji podczas festiwalu filmowego w Belgradzie. Byli wtedy bardzo szczęśliwi. Załatwianiem formalności związanych z wyjazdem zajął się Film Polski w 1977 roku. Natomiast pobytem w Los Angeles kierował radca kulturalny Polskiej Ambasady w Waszyngtonie.
– Przylatujemy do Nowego Jorku, by następnego dnia odlecieć do Los Angeles, a tu w recepcji telegram od niego: „Proponuję, aby pani Jadwiga Barańska, Jerzy Antczak oraz Jerzy Bińczycki nie lecieli od razu do Los Angeles, a zatrzymali się na trzy dni w Nowym Jorku. Nie jest dobrze widziane pojawienie się tam gwiazd zbyt wcześnie”. Schował nas przed światem w śmierdzącym hotelu Edison, a sam z żoną, którą nazywał pieszczotliwie Kocia udał się do Las Vegas. Naszą oscarową galę poprzedził „dyskretny urok dyplomacji”, który potwierdzał starą maksymę, że zasadą filozofów jest umieć myśleć, a zasadą polityków umieć żyć” – opowiadał Jerzy Antczak w swojej biografii.
W końcu przyjechali do Los Angeles i czekały na nich dobre recenzje w gazetach.
– W „Los Angeles Times” pod olbrzymim tytułem: „Polskie Przeminęło z wiatrem” pisze: „Polskie „Noce i dnie”, jeden z pięciu nominowanych filmów zagranicznych, jest wspaniałym, rozległym, dwuczęściowym dziełem epickim, które nieuchronnie nasuwa korzystne dla tego filmu porównanie z „Przeminęło z wiatrem”. Film ten prawdziwie kipi życiem, obsada jest znakomita.” – wspominał reżyser.
W „New York Times” opinie były podobne.
– Ci, którzy wątpili, że kiedykolwiek powstanie drugie „Przeminęło z wiatrem”, powinni zobaczyć nowy polski film „Noce i dnie”. Pracę Antczaka jako reżysera i scenarzysty można zmierzyć tylko wielkością takich dzieł jak „Wojna i pokój” czy „Doktor Żywago”. Jeżeli na tegorocznym festiwalu jest tylko jeden film warty obejrzenia są nimi „Noce i dnie”.
Polański i Rolls -Royce Nicholsona
Roman Polański zaopiekował się nimi, kiedy byli w Los Angeles i woził ich po mieście Rolls-Roycem Jacka Nicholsona. Przez nieuwagę uszkodził nawet ten królewski pojazd na jakimś murku.
– W pewnym momencie przejeżdżamy koło ogromnego kina. Przed wejściem ustawiona długa kolejka, jak u nas po mięso. Jadzia pyta Romka: „Dlaczego oni tak tutaj stoją?”. On odpowiada: „Chcą zobaczyć wasz film”. Kiedy patrzyliśmy na ludzi, którym chciało się tak długo czekać, żeby zobaczyć „Noce i dnie” Jadzia, Binio i ja uznaliśmy, że jest to większy sukces niż nominacja do Oscara. Amerykanie bardzo połechtali naszą próżność. Na szczęście Romek sprowadził nas na ziemię:
„Jerzy, chciałbym, żebyś sobie uzmysłowił, że nominacja to już jest ogromne osiągnięcie, a potem w grę wchodzą przede wszystkim pieniądze. Rzeczywiście film, który wygrał Oscara „Czarne i białe w kolorze” był finansowany przez jedno ze studiów hollywoodzkich oraz miał poparcie wielkiej amerykańskiej firmy dystrybucyjnej. My nie mieliśmy żadnej reklamy. Film Polski na działalność promocyjną przeznaczył 5000 $. Słowa Romka sprowadziły moje rozbujane uczucia do parteru. Choć zawsze, gdzieś w głębi duszy człowiek do samego końca liczy, że może jednak….
Niestety, przypuszczenia Romana Polańskiego sprawdziły się, ale Jerzy Antczak miał nadzieję.
– Trwała tylko do chwili, kiedy na scenę wparowała Jane Fonda, bojowniczka o wszystko, i kołysząca się puszysta żona Martina Lutera Kinga. Nie miałem wątpliwości, że te baby przychodzą mi oznajmić, że Oscara otrzymuje „Czarne i białe w kolorze”. I nie pomyliłem się. Straszne jest uczucie klęski, kiedy człowiek nie wie, jak się zachować, i robi dobrą minę do złej gry. Jedyne, co mi przynosiło ulgę, to koperta ze scenariuszem i nazwiska gwiazd, z którymi Jadzia mogłaby zagrać w nowym filmie, do którego dostała propozycję – opowiada Jerzy Antczak
Opracowano na podstawie książki „Moje noce i dnie” Jerzego Antczaka.